Wywiad dla 'Nowin Zabrzańskich'





oto rewelacyjny wywiad Bartka 
dla 'Nowin Zabrzańskich ...

[wywiad jakich maleńko, a mianowicie - wielce otwarty, szczery, prawdziwy, uczciwy i bez ściemy]







Z Bartoszem Kurowskim, scenarzystą i pisarzem, 
o polskiej kinematografii, serialach, 
aktorach i kolekcjonowaniu płyt.



Dariusz - Jak oceniasz stan polskiej kinematografii?

Bartek - Nie ma czegoś takiego. Większość polskich produkcji, które trafiają do kin na własny użytek nazywam pollywood albo filmopolo. Polskie komedie romantyczne to nasz własny styl, z prostackim humorem, słabymi scenariuszami i płytkimi rolami. Podobnie jest z serialami.

Dariusz - No właśnie. Są znakomite seriale amerykańskie „The Killing”, „Breaking Bad”, „Californication”, „Damages“, “Games of Trone”, przy których polskie produkcje wyglądają gorzej niż mizernie...


Bartek - Chętnie o tym opowiem, bo sam w tych serialach maczam palce. Pisałem odcinki „Egzaminu z życia”, „Majki”, „Niani”, „Ratowników”, wymyśliłem „Naznaczonego” i „Układ Warszawski”. Generalnie kiedyś pisanie seriali to był wstyd, obciach i nikt nie chciał tego robić. Ale od 15 – 18 lat, od czasu „Archiwum X”, postrzeganie seriali zmieniło się. Teraz niektóre bywają lepiej zrobione od filmów kinowych. Wystarczy zobaczyć „Millenium”, „Dextera, „6 stóp pod ziemią”, „Skazanego na śmierć”. Powstają seriale sensacyjne, fantastyczne, obyczajowe, historyczne; są znakomicie wymyślone, fantastycznie napisane, genialnie zagrane.

Dariusz - Czemu u nas takich nie ma?

Bartek - Powodów jest kilka i najważniejszym bynajmniej nie są pieniądze. Polscy widzowie wciąż się zachwycają potworkami typu „M jak miłość” czy „Klan”, bo przyzwyczaili się do nich. Fajne amerykańskie seriale mają u nas bardzo słabe wyniki oglądalności.

Dariusz - Przyczyną jest też pora, bo często te filmy puszczane są późnym wieczorem.

Bartek - To też fakt, ale ważniejsze, że nasz widz jest na tamte filmy nieprzygotowany. Może one w ogóle nie pasują do naszej kultury. Próbowałem to zmienić z Kubą Nieścierowem, gdy pisaliśmy „Naznaczonego”. Był to najdroższy serial w historii polskiej telewizji, kosztował kilkadziesiąt milionów złotych, zagrali najlepsi polscy aktorzy, Olbrychski, Zamachowski, Adamczyk. Ale popełniono błędy. Emitowano go w środy po godz. 22.00, gdy były mecze ligi Mistrzów. Do tego o tej porze duża część serialowej widowni idzie spać. Bo według badań najważniejsza publika seriali to kobieta powyżej 45 lat. „Naznaczony” to nie było arcydzieło, film robiło kilku reżyserów; nasza wizja była inna, ale rozmyła się w kolejnych odcinkach. Wyszło jak wyszło. Wracając do kondycji seriali, w Polsce często mówi się o zbyt małych budżetach. Oczywiście powinny one być większe, ale i tak najważniejszy jest pomysł. Taki „Dexter” nie epatuje efektami specjalnymi, na pewno nie kosztuje dużo, a film ogląda się znakomicie.

Dariusz - Piszesz jakieś nowe seriale?

Bartek - Złożyłem Polsatowi propozycję napisania serialu „Kamienica” (robocza nazwa). To trochę kryminał, trochę horror, trochę film w klimacie „Lśnienia” czy „Lokatora”. Czy powstanie? Nie wiem. Do tego potrzeba producentów z otwartą głową. U nas najlepiej sprzedaje się serialowy temat: rodzina, dzieci, tato przypalił śniadanie, mama ubrała kieckę na lewą stronę, dziecko uciekło ze szkoły. Takich seriali jest mnóstwo, łącznie naliczyłem ich obecnie ponad 30. Wszystkie są podobne.

Dariusz - Bo publika tego chce?

Bartek - Tak, ale telewizja też wychowuje publiczność. Ja jestem scenarzystą i nie mam wpływu na efekt końcowy. Decydują producenci, to oni kupują takie a nie inne scenariusze i kierują je do produkcji. Idą po najmniejszej linii oporu. Najlepiej kupić format, sprawdzony w innych krajach. Wtedy, jak tłumaczył mi niedawno jeden z nich, ma się podkładkę „popatrz, w 26 krajach świata to wielki sukces, to nie może być pudło”. Za serial wymyślony w Polsce producent może stracić pracę, gdy nie będzie wystarczającej widowni.

Dariusz - Lepiej współpracować z telewizją publiczną czy prywatną?

Bartek - Ja wolę z prywatnymi nadawcami. U nich nie ma sentymentów, chodzi tylko o pieniądze. Publiczna udaje misyjność, a też chodzi w niej tylko o kasę. I o politykę. Nawet najgłupszy serial może być tam elementem walki zwalczających się frakcji, kością niezgody. Tam zawsze się kogoś zwalnia, w jednym tygodniu coś się z kimś ustala, a w drugim już go nie ma. Koterie, wpływy, potajemne schadzki. Taki przykład - mój film „Drzazgi” miała współprodukować telewizja publiczna. Co środę zbierał się zarząd, ale nie podejmował decyzji, bo zbliżały się wybory parlamentarne i każdy się bał. Trwało to rok. Pisaliśmy już kolejne scenariusze, gdy dostaliśmy informację, że jakiś nowy członek zarządu przyszedł, podpisał i skierował film do produkcji. Musieliśmy wszystko rzucić i wrócić do „Drzazg”. Dopóki ten absurdalny mechanizm się nie zmieni, filmy nie będą zarabiały na siebie, wszyscy będą chodzili sfrustrowani, że im nie płacą, że nie ma podpisu. A TVP nigdy się nie zmieni, pracuje tam kilka tysięcy osób, jest pełno małych dziwnych spółeczek wokół, które zarabiają, szarpią te ochłapy. Chyba, że ktoś przyjedzie czołgami i zburzy to do fundamentów. A misyjność to mit. Czytałem kiedyś pismo prezesa telewizji, który uzasadniał zaistnienie programu „Gwiazdy tańczą na lodzie”, bo propaguje kulturę fizyczną.

Dariusz - Czyli wszystko w rękach producentów.

Bartek - W Polsce jest może 500 – 800 osób, które mają wizytówkę „producent filmowy”. Moim zdaniem jest może jeden, ale nie ujawnię nazwiska, niech każdy myśli, że to o nim mówię. Reszta to urzędasy, absolutni kretyni, którzy nie mają pojęcia o filmach. Kiedyś pracowali w telewizji, zwolniono ich, założyli małe spółeczki. Nie wiedzą, jakie scenariusze kupić. Jestem pewny, że gdybyśmy zanieśli im scenariusze ostatnich pięciu oskarowych filmów, „Slamdoga” czy „Social Network”, oni by je odrzucili. Jak na spotkaniach podaję przykłady różnych filmów, patrzą na mnie wielkimi zdziwionymi oczami. Oni wiedzą tylko, że w filmie musi zagrać Kot albo Szyc. To dyletanci. Dopóki producentami nie zostaną osoby kochające kino, nic się nie zmieni.

Dariusz - Czy lepiej oceniasz filmy fabularne? W końcu masz kilka na koncie.

Bartek - Zaczynałem obrazem „Inferno”, filmem, który dostał mnóstwo nagród na festiwalach w całek Europie. Miał jednak pecha – wyświetlano go na festiwalu w Gdyni 11 września 2001 r., w momencie ataku na WTC i nikt go nie zobaczył. Ale gdy BBC tworzyło cykl „Europa” z filmów z różnych krajów, z Polski wybrali właśnie „Inferno”. Potem napisałem „Barbórkę”, odcinek z cyklu „Święta polskie’, ciepłą historię o Śląsku, nominowaną do kilku nagród. Potem były „Drzazgi”, a w ubiegłym roku miała powstać „Zabójcza miłość”. Nie powstała, może uda się w tym roku. Teraz pracuję też nad scenariuszem filmu współczesnego o stosunkach polsko – żydowskich. Jest wstępne zainteresowanie dużej firmy producenckiej Pandora z Niemiec. Tekst jest w czytaniu, w lutym będzie odpowiedź.

Dariusz - Jako jeden z nielicznych polskich scenarzystów sprzedałeś tekst „Landrynkowe serce” do studia Miramax w Holywood.

Bartek - To był zupełny przypadek. W połowie lat 90 przyjechał mój kuzyn z Kanady. Nawet nie chciałem się z nim spotykać, wcale go nie znałem, ale w końcu zobaczyliśmy się w Krakowie. Okazało się, że jest producentem filmowym i mieszka w Los Angeles. Wysłałem mu przetłumaczony tekst, on poszedł do kolegi z MIramaxu i pewnej nocy zostałem telefon, że go kupili. Dla mnie to była sensacja. Tyle, że film nigdy nie poszedł do produkcji. Ciekawostka jest taka, że kilka lat temu jeden zaprzyjaźniony reżyser chciał nakręcić go w Polsce. Amerykanie zgodzili się, ale zażądali ćwierć miliona dolarów za ten scenariusz, tyle, co nasi mieli tyle na cały film...

Dariusz - Piszesz też sztuki teatralne. Najbardziej znany jest „Fryzjer”, klimatem przypominający „Miasteczko Twin Peaks”.

Bartek - Mam już nowe sztuki. „Mewa” opowiada o dziewczynie, która sprzedaje swoje wdzięki przez kamerę internetową. Do tego dołożyłem wątek sensacyjny. Napisałem też z Kubą Nieścierowem sztukę „Wieczór trzech króli”, komedię w stylu tarantinowskim, jest romans, są wątki sensacyjne. Wierzę, że wszyscy będą się na niej dobrze bawić, gdy uda się gdzieś ją wystawić.

Dariusz - Czy w tej branży trzeba mieszkać, a przynamniej bywać w Warszawie? 

Bartek - Tak. Ja w zasadzie jestem warszawiakiem. Moi rodzice byli z Warszawy, do Zabrza trafili przypadkowo po wojnie. Po roku chcieli wrócić, ale się nie udało. Dzielę swój czas na pół, jak jestem tu, tęsknię za Warszawą i odwrotnie. 

Dariusz - Interesują cię plotki z show biznesu? Tym, kto z aktorów jest na topie, a kto jest passe?

Bartek - U nas nie ma show biznesu, nie ma prawdziwych gwiazd. Jedyna polska gwiazda z ostatnich lat, rozpoznawalna na całym świecie, to Roman Polański, którego miałem okazję poznać osobiście. A inni? Już w Czeskim Cieszynie nikt nie pozna Dody czy Wojewódzkiego. Polski show biznes to buda podparta kijem, gdy ktoś w niego kopnie, wszystko się rozleci. Ale jest tez trochę fajnych ludzi, dla których warto być w tym środowisku. Co do aktorów, wydaje się, że passe jest całe pokolenie Pasikowskiego, Linda, Pazura, Lubaszenko, niedawno jeszcze megagwiazdy. Większość z nich ma problemy, by gdzieś się załapać, choć z drugiej strony mają duże wymagania finansowe. Na topie jest Szyc, Kot, Karolak, Więckiewicz. To dobrzy aktorzy, ale nie mają co grać – bo powstają słabe filmy. Cześć z nich próbuje sił w teatrze, by nie zarzucano im tylko występów w serialach i komediach romantycznych. 

Dariusz - Scenariusze to nie jedyna cześć twojego pisarskiego fachu.

Bartek - Mam sporo innych rzeczy do pisania, np. książki, którymi zajmuję się, gdy cierpi moje wybujałe ego. A cierpi, bo nie jestem przy filmie najważniejszy, mój wpływ na efekt końcowy jest niewielki, w zasadzie żaden. Ale tak musi być. Gdy film jest kręcony, ja najczęściej piszę już kolejne scenariusze. Teraz piszę encyklopedię tolkienowską, która opisuje wpływy twórczości Tolkiena na kulturę pop, głównie muzykę. Jest tego mnóstwo. Punkowe i metalowe grupy z całego świata czerpią z Tolkiena nazwy, motywy na okładki, teksty. Skandynawska grupa metalowa Amon Amarth wywodzi nazwę od tolkienowskiej Góry Przeznaczenia, jest Gandalf – austriacki konmpozytor new age, jest Sauron, Mordor, te nazwy nawet się multiplikują. Nawet najwięksi giganci czerpali z Tolkiena, The Beatles, Alman Brothers, Led Zeppelin w „Schodach do nieba”. Słynny klub muzyczny w Londynie w latach 60 nazywał się Śródziemie. W książce będą alfabetyczne hasła, dużo grafik zdjęć i ciekawostek. Pod koniec roku wchodzi do kin „Hobbit”, bo dobry moment, by ta książka pojawiła się w księgarniach. Mam nadzieję, że zdążę. 

Dariusz - To praca dla kogoś, kto jest fanem Tolkiena.

Bartek - Ja nie stałem się nim od razu. Oglądałem filmy, ale nie w kolejności, niby fajne, ale nie rozumiałem ich do końca. Zostawiłem to. Pewnego dnia postanowiłem wrócić. Wypożyczyłem na jedną noc wszystkie części, obejrzałem po kolei. Na drugi dzień pojechałem do Empiku, kupiłem wszystkie książki, płyty, makiety wież, plakaty. Zrobiłem się największym fanem Tolkiena na świecie, a te filmy oglądam średnio co trzy dni. Za każdym razem chce mi się płakać. Taką przeszedłem ewolucję, od skrajnego braku zainteresowania do fanatyzmu. 

Dariusz - Opowiedz o technicznej stronie pisania scenariuszy. Skąd czerpiesz pomysły?

Bartek - Przeważnie widzę pierwszą lub ostatnią scenę i wyobrażam sobie, jak mogło do niej dojść. Czasem pojawia się w głowie, czasem na mieście, albo podsłucham historię w barze lub coś mi się przyśni. Każdy nosi w sobie scenariusze, ale nie każdemu chce się je pisać. Dziwię się, że scenarzyści nie mają pomysłów, narzekają, że wszystko już było, że ich nudzi. Ja mam problem z nadprodukcją. Gdy jest pomysł, robi się drabinkę, tworzy postaci, rozpisuje krótko historię, a potem obudowuje się te klocki, wszystko się poszerza, powstają sceny. W serialach prościej – odcinek może powstać nawet w jeden dzień. Pisze się jak w fabryce, 20 minut filmu, dwadzieścia stron. Praca nad fabułą jest dłuższa, pisanie trwa pół roku, rok, dwa. Generalnie to kwestia dyscypliny, codziennie trzeba pisać. Myślę o tym cały dzień, a fizycznie zajmuję się 2 – 3 godziny dziennie.



DARIUSZ CHROST
autor wywiadu
dla 'Nowin Zabrzańskich'





... kliknij w foto aby powiększyć ...

Bartek pośród górników KWK Mysłowice


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz