Felieton Bartka dla 'Nowin Zabrzańskich'









Piekło czy czyściec dla Górnika Zabrze ?

Kiedyś za Górnikiem Zabrze podróżowało się do Rzymu, Londynu, Madrytu czy Monachium. Potem były Warszawa, Kraków i Łódź, czyli trochę gorzej, ale jeszcze jako tako. Teraz najwierniejsi kibice zabrzan jeździć będą do Stalowej Woli, Kluczborka i Ostrowca Świętokrzyskiego. Nie obrażając tych szacownych grodów różnicę widać, słychać i czasami również czuć jak na dłoni.

Przypomnijmy oczywistą prawdę, w którą jednak tak trudno uwierzyć: po sezonie pełnym konwulsji, męczarni i paradoksów, Górnik Zabrze spadł właśnie do niższej ligi rozgrywkowej. Nie czas tu i nie miejsce na analizę czysto sportowych przyczyn tej degradacji. Mógłbym co prawda napisać o idiotycznych transferach, braku rasowego napastnika i zaangażowaniu trenera, który okres wątpliwej świetności i dość prowincjonalnej sławy ma już dawno za sobą. Mógłbym rozwodzić się nad brakami kondycyjnymi, ubóstwem taktyki i zgrzebnością prezentowanego przez Górnika futbolu. Ale to zrobią za mnie inni. Ja pragnąłbym skupić się jedynie na wspomnianych już paradoksach.

Paradoks numer jeden: Górnik spada z ligi w momencie największego od lat sukcesu ekonomicznego

Z trzydziestomilionowym budżetem, możnym sponsorem, ciesząc się poparciem władz miasta, pełnymi trybunami i brakiem długów, zabrzanie nie potrafili zająć choćby trzynastego miejsca w ligowej tabeli. Tylko na Śląsku wyprzedzili ich chociażby ambitni „drwale” z Polonii Bytom, nijacy grajkowie z Ruchu Chorzów, wiecznie zagrożeni na wszelkich frontach piłkarze Odry Wodzisław. Dopóki Górnik był biedny jak mysz kościelna (jak twierdzą niektórzy złośliwi – tak biedny, że choćby chciał, to nie mógł wziąć udziału w aferze korupcyjnej) jakoś to wszystko szło. Drużyna nie osiągała co prawda wielkich sukcesów, ale utrzymywała się na pierwszoligowej fali. Gdy większość problemów organizacyjno – finansowych zniknęła i wystarczyło „tylko” grać, wszystko posypało się jak domek z kart. Nie wyciągałbym z tego broń Boże daleko idących wniosków (np. że im gorzej tym lepiej), niemniej do ostatniej kolejki słyszałem głosy kibiców, iż Górnikowi „nie pozwolą spaść”, że „zarabia za dużo pieniędzy dla tej ligi , żeby spaść” etc. Okazało się, ze tym razem mityczni „oni” nie zadziałali. I bardzo dobrze! Zwyciężył sport.
Paradoks numer dwa: o losie Górnika zadecydowała Polonia Warszawa

To taki bardziej mój prywatny paradoks. Z pochodzenia, przekonania i zameldowania jestem Warszawiakiem, z urodzenia – zabrzaninem. Moja familia zawsze kibicowała Polonii; w „prawdziwej” Warszawie z Legią kiedyś nie sympatyzował nikt. Całe życie byłem i jestem do dzisiaj rozdarty między tymi dwoma miastami a czasem - światami. Nigdy nie miałem jednak problemu z wyborem ukochanego klubu: w Europie był to Liverpool FC, w Polsce – Górnik.

Co prawda przechodząc obok stadionu Polonii na Konwiktorskiej składam zawsze rytualne uszanowanie duchom przodków, ale to na Roosevelta przeżywałem ekstazę i udrękę triumfów i klęsk, to za niezawodność nogi Lubańskiego modliłem się przed telewizorem, to pośrednio dzięki Górnikowi zapragnąłem studiować dziennikarstwo. Później już jako student, a potem młody żurnalista miałem okazję osobiście poznać w klubowym budynku zabrzan takie sławy jak Dino Zoff, Ruud Gullit, czy Graeme Souness. Reasumując: Górnikowi kibicowałem od zawsze, zaś do Polonii vel „czarnych koszul” czułem duży sentyment. A teraz „czarne koszule” (choć trochę z odzysku – przecież to w gruncie rzeczy przefarbowany Groclin Grodzisk Mazowiecki – mamy tu kolejny paradoks) posyłają „mojego” Górnika w otchłań...
I tu następuje paradoks trzeci, być może największy: a może to i dobrze, że spadli?

Wiem, że brzmi to jak herezja, ale zaraz się postaram wytłumaczyć. Muszę w tym celu nawiązać do mojej obecnej branży, czyli filmu. Otóż spece z Hollywood, którzy wszystko lubią mieć wyliczone i podane na talerzu, doszli do wniosku, że widzowie najbardziej lubią filmy o bohaterach, którzy upadają na skutek ciosów sypiących się na ich plecy, ale potem zbierają się o własnych siłach, wstają na nogi i odnoszą zwycięstwo. Stąd w amerykańskich produkcjach pełno zapijaczonych, wyśmiewanych przez otoczenie szeryfów, którzy na koniec filmu biorą się w garść i przepędzają złoczyńców z miasteczka, detektywów o poobijanych twarzach mszczących się finalnie na bandytach lub upadłych kobiet potrafiących ułożyć sobie wspaniałe, rodzinne życie w ostatnich scenach filmu.

Upaść to nic złego; być zdegradowanym z ekstraklasy również. Nie takie firmy opuściły swoje pierwsze ligi w tym sezonie, że wspomnę Newcastle United w Anglii czy Nantes we Francji. Sztuką jest się podnieść i wrócić w wielkim stylu. Jak Rocky, jak John Wayne, jak „Wściekły byk” DeNiro! Podróże do Stalowej Woli czy Kluczborka mogą być znakomitą szkołą charakteru, dla tych co w klubie zostaną - dla tych, którzy pojmą tajemnicę comebacku. Górnik Zabrze, niczym przyczajony tygrys, może nabrać wewnętrznej mocy; sezon w piekle może zamienić się w sezon w czyśćcu. A stamtąd, jak mówi Mądra Księga, droga do nieba otwarta!

BARTOSZ KUROWSKI
maj 2009 dla 'Nowiny Zabrzańskie'



PS 
W scenariuszu pokazywanego niedawno w kinach filmu „Drzazgi” napisałem takie zdanie, wypowiadane przez pewnego piłkarza: „Stary, Górnik jest skończony...” Moi znajomi żartobliwie twierdzą, że przemówił przeze mnie prorok. Ja upieram się, że nie miałem racji.












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz